3rdOf9 3rdOf9
375
BLOG

Zychowicz, Zychowicz, ta mała niecnotka (część 1)

3rdOf9 3rdOf9 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

„Obłęd 44, czy obłęd 2013?”

Obserwując sytuację po ostatniej publikacji Piotra Zychowicza, dochodzę do wniosku, że raczej jednak ten drugi, choć bynajmniej nie należę do zagorzałych krytyków tego autora a nawet doceniam walory poprzedniej jego książki, „Pakt Ribbentrop – Beck”...

"Pakt...” był jednak napisany zręczniej. Choć zawierał dosyć sporą dawkę „historycznego chciejstwa”, rysowana przed oczami zdumionych czytelników barwna wizja nie była jednak całkowicie nierealna.

Krytycy „Paktu...”, zanim wpadli na właściwy trop, długo łapali się we własne sidła: albo oburzali się na obrazę świętości, której – w tej pierwszej książce – autor aż tak bardzo nie obraził, albo też używali argumentów, na które można było odpowiadać cytatami z tejże książki. Zdradzali się tym samym, że krytykują publikację, której nie czytali.

W końcu jednak trafiono na właściwą drogę: scenariusz kreślony przez Zychowicza był – mimo wszystko – zbyt mało prawdopodobny. Przynajmniej nie na tyle, by można się nań było zdecydować w roku '39ym, patrząc na sytuację z ówczesnej a nie z dzisiejszej perspektywy. To ten właśnie charakterystyczny „błąd perspektywy” jest główną wadą przedstawionego w „Pakcie...” rozumowania.

Jednak biorąc pod uwagę całokształt, czyli zarówno samą tamtą publikację, jak i dyskusję, którą wywołała, uważam, że przyniosła ona chyba (i przyniesie) więcej korzyści aniżeli strat polskiej historiografii i polskiej sprawie:

Po pierwsze lektura „Paktu” uświadamia czytelnikom, że postawa Polski w '39ym roku nie wynikała wcale z dziejowej konieczności: mieliśmy inne wyjścia i mieliśmy wybór. Mogliśmy sprzymierzyć się z Hitlerem, mogliśmy poprzestać na częściowym oporze, mogliśmy pozostać neutralni i nadal nikt nie miałby moralnego prawa mieć o to do nas pretensji: każda z tych postaw była bowiem opłacalna i w racjonalny sposób uzasadniona a co więcej tak postępowały w tamtym okresie rządy państw o porównywalnej z nami sile. Heroiczna obrona, którą Polska zamiast tego podjęła, była więc niespotykaną w polityce wielkodusznością. Z punktu widzenia zimnej logiki można ją krytykowac jako niepragmatyczną, ale na pewno nie można jej zarzucać, że była niemoralna.

W zasadzie – z punktu widzenia morlaności właśnie – być może o całe wieki wyprzedza ona swój czas, stanowiąc próbę wprowadzenia do polityki zwykłej, ludzkiej przyzwoitości i moralności.

Oskarżenia o Jedwabne i współudział w Holokauście dostają – tym samym – bardzo silnie w swój śmierdzący podłym antypolonizmem zad.

Po drugie, ukazana w książce geneza Drugiej Wojny Światowej ukazuje, jak haniebna i zbrodnicza (chociaż z pragmatycznego punktu widzenia na krótką metę racjonalna) była postawa Anglii i Francji i gdzie przede wszystkim – jeżeli w ogóle – należy szukać współsprawców cierpień polskich Żydów (i zresztą nie tylko polskich: gdyby nie tchórzliwa, obronna doktryna tak zwanych „aliantów”, III Rzesza w ogóle nie zążyłaby wybudować obozów koncentracyjnych).

Po trzecie – być może najważniejsze – cały czas (począwszy od prowokacyjnego tytułu) operując w strefie przyciągającego powszechną uwagę i wywołującego silne emocje zagadnienia, jakim była postawa wobec III Rzeszy, zwracała ona uwagę na fakt bardzo na Zachodzie niedoceniany i pozostający niejako w cieniu Holokaustu. Faktem tym jest zbrodniczość reżimu komunistycznego i zagrożenie, jakie ten reżim stwarzał.

Dlaczego bowiem rozważania, czy Polska mogła – i czy powinna – sprzymierzyć się podczas wojny z Niemcami, mają jakikolwiek sens i uzasadnienie? Ponieważ od drugiej strony czyhał na Polskę potwór jeszcze gorszy i bardziej niszczycielski niż hitleryzm (a przynajmniej od niego nie lepszy)...

Tyle jednak dobrego... Już w tamtej publikacji dały się dostrzec pewne niepokojące sygnały. Autor, zastępując gdzieniegdzie rzeczową analizę zwykłymi przypuszczeniami i śmiało krocząc przez labirynt możliwych scenariuszy w kierunku upatrzonego rozwiązania, nie dostrzegał faktu, że owo rozwiązanie widoczne jest jedynie z obecnej perspektywy, czyli niejako sponad ścian labiryntu. Nawiasem mówiąc niektóre z tych ścian przebił niczym niemiecki Tygrys w szarży, ignorując przy okazji sypiący się z nich gruz sprzeczności i niedomówień.

Na domiar złego jednak Zychowicz, postulant chłodnego pragmatyzmu i chłodnej oceny sytuacji, wymagający postawy pełnej angielskiego spokoju i uwolnienia od emocji od ludzi znajdujących się pod silną presją i stojących przed groźbą fizycznej zagłady, sam nie potrafił powstrzymać się od całkowicie emocjonalnych – miejscami niekulturalnych wręcz – drwin, fuknięć i połajań. A przecież jego życie i zdrowie nie było zagrożone: on tylko pisał książkę za którą mógł zarobić więcej, lub mniej pieniędzy, za którą nie groziła kula w łeb, zesłanie do obozu a co najwyżej ostra krytyka i – szczyt szczytów – jakaś forma koleżeńskiego ostracyzmu.

Reasumując: od ludzi, których oceniał, żądał postawy, której drobnej cząstki nie był w stanie wykazać sam...

Miałem nadzieję, że sprawa ta jest – mimo swej wagi – jedynie rodzajem „młodzieńczej choroby”, że ujawniają się po prostu pewne braki w pisarskim warsztacie, od których autor w następnych publikacjach odejdzie na rzecz naprawdę chłodnej, pragmatycznej analizy.

Niestety zawiodłem się: zamiast tego w „Obłędzie 44” Zychowicz twórczo i pracowicie wady te rozwinął, spychając tym samym swoją publikację do roli kolejnego kawałka antypolskiej szechteriady. Nudnej, niesmacznej, szkodliwej a przy tym w dzisiejszych czasach dość ogranej...

* * *

Temat prawdziwej sytuacji naszego kraju w 39ym roku i w trakcie wojny jest i będzie cały czas aktualny, zwłaszcza wobec agresywnej polityki historycznej Niemiec, neobanderowskiego wzmożenia na Ukrainie, cały czas nierozliczonych zbrodni sowieckich oraz – oczywiście – bardzo ważnej dla nas kwestii obecnych i przyszłych stosunków z Żydami (które z kolei nie pozostają bez wpływu na nasze układy z najważniejszym obecnym sojusznikiem, czyli USA).

To są wszystko sprawy, które będą wymagały gruntownej rewizji i wielu analiz. Sprawy, o których „warto rozmawiać”.

Cały czas pozostają też aktualne bardzo ważne, konkretne pytania:

Dlaczego Józef Beck pomylił się i podjął w 39ym roku decyzję o wprowadzeniu Polski do wojny? Czemu Armia Krajowa pozostawała tak nieskuteczna w oporze przeciwko okupantom sowieckim? Jaką rolę odegrała w tym wszystkim sowiecka agentura? Czy i jak głęboko zdołała zapuścić macki w przedwojenną Polskę?

Tyle tylko, że szarganie dobrego imienia Powstańców Warszawskich i Armii Krajowej nie służy konstruktywnej analizie tematu i dochodzeniu do prawdy. I nie jest istotne, czy się tę pamięć szarga z powodu histerycznej polonofobii, czy też pod pretekstem zarzutów o brak pragmatyzmu...

Wiem, że wywoływanie skandalu to zwykle dobry sposób na zwiększenie popularności publikacji a w tym przypadku było to o tyle skuteczniejsze, że obóz niepodległościowy nie miał wyboru i po prostu musiał zareagować. Stąd też książka Zychowicza od początku miała zagwarantowaną bezpłatną reklamę we wszystkich prawicowych mediach.

Jeśli jednak był to taki sobie skromny pisarski masterplan Zychowicza, to niestety zawierał on poważny błąd: tym razem autor przesadził, przekroczył pewną granicę i prawdopowobnie uzyska efekt odwrotny od zamierzonego: o komunizmie też się przecież dużo na prawicy mówi, ale poczytność dzieł Marksa ani jego autorytet raczej od tego nie wzrastają.

Ponadto - w odróżnieniu od Marksa, który dawno już nie żyje - Zychowicz chciałby zapewne wziąć jeszcze aktywny udział w kilku historycznych dyskusjach. Chociażby - na przykład - na tematy przeze mnie wymienione. Domniemywam też, że chciałby w tych dyskusjach być traktowany poważnie...

Jakoś nie sądzę, by "Obłęd..." dobrze mu się pod tym względem przysłużył.

c.d.n.

3rdOf9
O mnie 3rdOf9

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura